Lorenzo zawsze był jej ulubieńcem. Po rozwodzie rodziców spędzał z nią wakacje i to właśnie babka dała mu oparcie, kiedy matka postanowiła wyjść za mąż za swojego kochanka, mężczyznę, którego nie znosił.
Nigdy tego matce nie wybaczył. Nawet po śmierci. Zachowała się w sposób wyrachowany i egoistyczny. Twierdziła, że rozwiodła się z jego ojcem, bo nie chciała, żeby on dorastał w skłóconej rodzinie. Kłamała oczywiście. Jego uczucia liczyły się tu najmniej, po prostu wolała kochanka od męża i syna. Silnik ferrari wył na wysokich obrotach, a wóz szarpał na wybojach. Lorenzo zredukował bieg i zaklął, kiedy za zakrętem zobaczył przed sobą blokujący drogę samochód i stojącą obok niego młodą kobietę. Jodie zakrztusiła się kurzem spod kół ferrari, które zatrzymało się w poślizgu zaledwie o centymetry od boku jej wozu. Co za szaleniec jechał w ten sposób tak fatalną drogą i w dodatku po ciemku? Schowała się za otwartymi drzwiami wynajętego wozu i patrzyła, jak obcy wysiada i zbliża się do niej. Zalał ją potokiem włoskich słów, ale Jodie nie zamierzała dać się zastraszyć ani temu, ani żadnemu innemu mężczyźnie. - Skoro już skończyłeś... - przerwała mu tonem podobnie nieprzyjaznym jak jego własny - nie jestem Włoszką, tylko Angielką i... - Angielką? - pytanie zabrzmiało, jak gdyby nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa. - Skąd się tu wzięłaś? To prywatna droga, prowadzi do Castillo. - Pytania rzucono ostrym jak żyletka tonem. - Zabłądziłam. Próbowałam zawrócić, ale złapałam gumę... Była blada, chuda, wielkie oczy błyszczały gorączkowo w trójkątnej twarzy, splątane jasne włosy spadały na plecy. Wygląda na szesnastolatkę, w dodatku niedożywioną, pomyślał Lorenzo, omiatając ją doświadczonym okiem. Natychmiast zauważył pochylenie ramion, ledwo dostrzegalny kształt piersi, wąskie biodra i nadspodziewanie długie nogi. - Ile masz lat? - zapytał. Ile ma lat? Dlaczego, u diabła, zadał jej to pytanie? - Dwadzieścia sześć - odpowiedziała sztywno, unosząc podbródek i spoglądając na niego, zdecydowana nie dać się zawstydzić, pomimo że już zauważyła, jaki jest przystojny, i zdawała sobie sprawę, jak mizernie pod każdym względem w zestawieniu z nim wygląda ona sama. Odruchowo dotknęła dłonią bolącej nogi. Ból był coraz silniejszy. Dwadzieścia sześć! Lorenzo zmarszczył brwi, kiedy zauważył brak biżuterii na jej dłoniach. - Dlaczego jesteś tu sama? Jodie zaczynała mieć go dość. - Bo jestem sama. Ale to nie twój interes - odparła szorstko. - Przeciwnie. Tym bardziej że wkroczyłaś na mój teren. Jego teren? To by się nawet zgadzało. Okolica była tak samo nieprzyjazna i niegościnna jak ten mężczyzna. - Co to znaczy, że jesteś sama? - usłyszała. - Przecież chyba masz męża albo... jakiegoś mężczyznę w życiu? Jodie drgnęła i roześmiała się gorzko. Obcy nie wiedział, jak bardzo czułej struny dotyka. - Myślałam, że mam - wyjaśniła - ale on postanowił związać się z kimś innym. To - wskazała krajobraz i samochód - miała być nasza podróż poślubna. Ale teraz... - Urwała. Powiedzenie tego wszystkiego zabolało, ale przyniosło też pewną ulgę. Duszenie emocji w sobie było dużo gorsze. - Co teraz? - zapytał drwiąco. - Szukasz zastępstwa? Najlepsze do takich polowań są kurorty na wybrzeżu, a nie góry. Wszechogarniająca furia niemal pozbawiła Jodie tchu. - Jak śmiesz tak do mnie mówić! Z całą pewnością nie szukam zastępcy! To ostatnie, czego bym chciała! Już nigdy nie pozwolę, żeby zranił mnie mężczyzna! Nigdy! Zamierzam żyć tylko dla siebie! Śmiałe słowa, ale wypowiedziane ze szczerego serca. Lorenzo zmarszczył brwi, słysząc w jej głosie nieudawaną determinację. - Wciąż o nim myślisz? - Nie! - zaprzeczyła, nie dociekając, czemu zadaje jej takie osobiste pytania. - Nie chcę go już. - Więc dlaczego uciekasz? - Nie uciekam! Po prostu nie chcę oglądać jego ślubu z inną - dodała obronnym tonem, kiedy spostrzegła, jak na nią patrzy. - Tym bardziej że jego nowa dziewczyna ma wszystko, czego brakuje mnie. Jest fascynująca, efektowna, seksowna... - Jodie podniosła dłoń do twarzy, żeby obetrzeć łzy, które nagle wypełniły jej oczy. Nie miała pojęcia, dlaczego opowiada to wszystko nieznajomemu, wyjawiając mu myśli i uczucia, do których do tej pory nie miała odwagi przyznać się nawet przed sobą. - To mężczyzna ocenia, czy kobieta jest, jak to określiłaś, seksowna - rzucił Lorenzo lekceważąco, tak samo zaskoczony intymnością tej rozmowy, jak Jodie. - Doświadczony kochanek potrafi sprawić, żeby nawet najciaśniej zwinięty pączek zakwitł. Jodie drgnęła, kiedy dotarł do niej sens jego słów. - Szkoda, że niewiele z dzisiejszych kobiet można przyrównać do takiego pączka - dodał szyderczo, obserwując, jak zmęczoną twarz Jodie zalewa rumieniec. - Dzisiejsze kobiety wywalczyły sobie prawo do własnej seksualności - odpowiedziała. - Nie wydaje mi się, żebyś mogła to samo powiedzieć o sobie - odparł natychmiast drwiąco. - Gdybym to ja miał oceniać, uznałbym, że twoje doświadczenie jest zdecydowanie ograniczone, bo inaczej nie pozwoliłabyś sobie odebrać mężczyzny. Jego samcze podejście zdumiało ją i rozzłościło. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jej doświadczenie w sprawach seksu było skąpe. Wciąż jeszcze była dziewicą, chociaż nie z wyboru. Miesiące spędzone w szpitalu po wypadku samochodowym, w którym zginęli jej rodzice, a który ona sama ledwo przeżyła, zabrały jej spory kawałek życia. Zaszokowana goryczą brzmiącą w jego słowach, Jodie milczała przez chwilę. - Jak się nazywasz? - zapytał despotycznym tonem. - Jodie. Jodie Oliver. A ty jak się nazywasz? - zapytała zdecydowana nie dać się zdominować. Po raz pierwszy odkąd wysiadł z samochodu, zawahał się na moment, zanim odpowiedział: - Lorenzo. - Wspaniały? - zażartowała Jodie i zarumieniła się natychmiast pod jego spojrzeniem. Il Magnifico, czyli Wspaniały, tak właśnie żartobliwie nazywał go Gino, przypisując jego sukcesy temu, że nosił imię jednego z najsławniejszych władców z rodu Medyceuszy. - Znasz historię rodu Medyceuszy? - zapytał. - Trochę - odpowiedziała obojętnie, nie chcąc już więcej dyskutować z nieznajomym. Czuła się zmęczona. - Muszę się skontaktować z firmą, w której wynajęłam samochód, ale moja komórka nie działa. Czy mógłbyś...? - Z pewnością jechał do miasteczka, przez które przejeżdżała. Nie było innej możliwości. Gdyby ją tam zabrał, może znalazłaby pokój i telefon. - Czy mógłbym co? - spytał. - Pomóc ci? Oczywiście. - Już westchnęła z ulgą, kiedy usłyszała: - Pod warunkiem, że i ty mi pomożesz. - Pomóc tobie? - powtórzyła z rezerwą. - Tak. Potrzebuję żony. Był szalony. Bez dwóch zdań. Znalazła się na pustej drodze w towarzystwie szaleńca.