wszystkich niezewidencjonowanych danych z ich
starego twardego dysku. Obecność młodego człowieka w biurze odrywała nieco Novaka od złych myśli, ale chociaż Cook miał przed sobą całe tygodnie nudnej, skrupulatnej pracy, Novak zdawał sobie sprawę, że pewnego dnia dobiegnie ona końca i znów zostanie sam. Będzie czekał, by Clare pozwoliła mu się odwiedzić, gdyż odkąd znalazła się w areszcie, stanowczo się od niego odcięła. Większość ludzi pewnie by nie zrozumiała, po co w ogóle chce się z nią widzieć. Ale skąd mogli wiedzieć, że tamta dziewczyna, którą poznał w pogotowiu, która pięć lat temu osobiście zszywała mu ranę, wrażliwa pielęgniarka, która odeszła z zawodu, bo nie mogła dzień w dzień patrzeć na ludzkie cierpienie, nie była żadną zbrodniarką! To nie ona robiła te wszystkie straszne rzeczy, nie ona z zimną krwią podrzuciła narzędzie zbrodni do garażu męża ofia-ry, a potem opisała to wszystko jasno i dokładnie w komputerze. Novak żałował, że nie potrafi jej znienawidzić. Może przyjdzie na to czas później, kiedy będzie musiał wytrzymać to, co ujawni sąd. Ale czy potrafi stawić czoło procesowi? Jeśli jednak nabierze pewności, że dawna Clare nigdy już nie przebije się na powierzchnię przez otchłań toczącej ją nienawiści i udręki... Tak, może wtedy potrafi ją znienawidzić. 122 Allbeury uświadomił sobie, że stanowczo zbyt wiele czasu zajmują mu każdego dnia myśli o Lizzie i jej dzieciach. Raz zadzwonił do Susan Blake z pytaniem, czy się z nią widziała. Owszem spotkały się dwa razy, rozmawiają dość regularnie, ale Lizzie w najbliższym czasie zamierza pozostawać blisko domu. - Nie może gotować jak należy, póki ma niesprawną rękę, i bardzo ją to wkurza. - A co z pisaniem? - Sama nie wiem - odrzekła Susan, - Wolę nie pytać, żeby nie czuła się pod presją, przynajmniej pod względem zawodowym. Odczekał jeszcze tydzień i pojechał do Marlow. Powitała go z pewną rezerwą, ale - co odnotował z zadowoleniem - w miarę serdecznie. Miała teraz lżejszy gips, co trochę ułatwiało jej życie, i tylko dwa palce zabandażowane, ale sprawność rąk zdecydowanie wróciła. W salonie stała już choinka, na kominku płonął ogień, wyżej, na półce leżały kartki świąteczne. - W każdym razie trzymamy fason. - Jak sobie radzisz z zakupami prezentów? - spytał All-beury. - Jakoś... Dzięki mamie i Gilly. Gilly pojechała teraz z dziećmi, chyba właśnie do sklepów.